Kategorie

sobota, 5 maja 2012

Przepis na Budyń

Mam czasem w zwyczaju dzielić się ze znajomymi swoimi muzycznymi znaleziskami i spostrzeżeniami podsyłając jakąś melodyję, a nawet piosenkę. I w zamian za to jeden z nich zaskoczył mnie utworem "Dżez" Jacka Szymkiewicza, czyli "Budynia" - wokalisty i zarazem gitarzysty zespołu Pogodno, ważnego w polskiej alternatywie. Przyznam się, że byłem zauroczony. Postanowiłem więc przesłuchać całą płytę o zastanawiającym tytule "Kilof", z której utwór ów pochodzi. To pierwsza płyta w solowym dorobku Szymkiewicza (2004 r.) i na razie jedna z dwóch. Wspomniany "Dżez" wydał mi się jakimś zupełnym absurdem i ironią muzyczną. To wystarczyło, żebym zainteresował się twórczością "Budynia". Kiedy usłyszałem, że "zmiażdżonemu lolkiem" podmiotowi lirycznemu - jak to ładnie nazywają - ukazał się uśmiechnięty misiu, to powstało w mojej głowie pytanie "hmmm, czy to żart?". Chyba nie, ponieważ następnie przedstawiona zostaje wizja rozcinanych rąk, klaty i lejącej się krwi na stacji CPN. I znowu "hmm" w mojej głowie, ale już bez jakiegokolwiek pytania. Scena - znowuż ni z gruchy, ni z pietruchy - sielankowego śniadania z "panną" w domku na wsi kończy piosenkę. Brak powiązania tematycznego między opisywanymi zdarzeniami, które są zaledwie migawkami pewnych sytuacji, zdaje się mówić jak różnorodnych wrażeń dostarcza jazz. To wszystko okraszone jest melorecytacją i muzyką, jakby tworzoną pod wpływem chwili i bez błędnika w uchu. Przyrównałbym ten kawałek - od strony muzycznej - do człowieka, który wstał rano po dobrze zakrapianych urodzinach szwagra (lub jakiejkolwiek innej okazji) i próbował poukładać sobie myśli w głowie. Pewnie mało komu piosenka przypadłaby do gustu (i cała płyta zresztą), ja jednak powtórzę za autorem - "dobrze mi wchodzi jazz".

Drugim utworem, który mnie zauroczył jest "Góral". Chciałoby się powiedzieć "ładna melodia wpadająca w ucho". Melodia tak (ok, zależy też komu), tekst już niekoniecznie. Jest trudny - zresztą jak na całej płycie - i wymaga głębokiego zastanowienia. Teksty są jak współczesna poezja - poezja o niczym, czyli o wszystkim. O codzienności. O poszukiwaniu sensu w codzienności i przyziemności. Zdają się też być zwykłym słowotokiem pozbawionym znaczenia, jednak wsłuchanie się poddaje to w wątpliwość - autor ma coś na myśli i czasem nawet ważnego. "Górala" rozumiem jako zestawienie dawniejszej rzeczywistości, w której ludzie obnażali się swoimi ideami i nawet w jakiś sposób ponosili negatywne tego konsekwencje, a teraz, choć mieszkają w wolnym kraju, to się maskują lub kreują według nowych trendów na kogoś kim nie są, byleby iść z trendem; w szczególności młodzi ludzie uciekają od kultury w odurzenie środkami niekreślonego pochodzenia, aby tylko "zarzuciło". Czy to właśnie Budyń chciał przekazać? Może tak, może nie - pozostawiam to Twojej ocenie. Ta piosenka brzmi jakby każdy z muzyków robił co chciał i na swój sposób starał się opowiedzieć jej treść, jednak dziwnym trafem (pozornie oczywiście) wszyscy zgrywają się ze sobą, tworząc - przynajmniej dla mojego ucha - melodię, którą chce się nucić pod nosem. Może nawet trochę wykrzyczeć.

Powiedziałbym, iż płyta cechuje się z jednej strony prostotą motywów, a z drugiej takim "róbta co chceta" przez każdego z muzyków połączonym z lekkim (bezpiecznym) absurdem. "Samowolka" instrumentów tworzy jednak miłą, nie gryzącą się kompozycję. Wyjątkiem we wspomnianej prostocie jest "Blacha" - kawałek zróżnicowany muzycznie, nawet z motywami hip-hop czy r'n'b (wybaczcie, nie jestem znawcą tych gatunków). Drobnej wariacji można także dostrzec się (ok - dosłyszeć) w "DJ Bakens". Czasem muzyka z "Kilofa" przypomina mi polski rock z lat '80/'90 z pogranicza punka: "Szarość", druga połowa "Przypływu", "Pani Łaskawa" (ten nasuwa skojarzenia z "Marchewkowym polem" Lady Pank), a jednocześnie niepozbawiona jest eksperymentów dźwiękowych. Zdarza się też, iż utwory wywołują taki sielankowy nastrój okraszony ironią - na myśl przychodzą wtedy wizje plaży, hamaku, latających komarów ("Blueszcz") lub kowboja odjeżdżającego na swoim rumaku w stronę zachodzącego słońca (ze względu na to charakterystyczne kołysanie). Innym moim skojarzeniem były Świetliki ze względu na melorecytację w "Dżez" i "Łot hi is", choć być może owo skojarzenie jest zupełnie luźne.

Co tu dużo pisać - zainteresowała mnie płytka i już. Są to klimaty, które lubię i uważam, że warte "podania dalej" co właśnie uczyniłem. Tym bardziej, że Szymkiewicz jest znaną postacią na polskiej scenie muzycznej - tej spoza głównego nurtu, czyli alternatywnej.


  1. Muzyka - 00:30
  2. Szarość - 02:01
  3. Góral - 02:25
  4. Kilof - 03:15
  5. Blueszcz - 02:39
  6. Skit jeden - 00:35
  7. Dj Bakens - 02:19
  8. Kujawiak - 00:50
  9. Woland - 04:15
  10. Pani łaskawa - 01:54
  11. Poeta głosi swoją chwałę - 01:06
  12. Miłobądź - 03:48
  13. Skit drugi - 00:44
  14. Dżez - 02:01
  15. Łot hi is - 02:50
  16. Blacha - 06:17

Generalnie też prostota w motywach, swoboda w zgrywaniu się instrumentów, wariactwo, nieraz sielankowość z ironią rock z lat 90-tych z pogranicza punka, eksperymenty dźwiękowe, kowboj odjeżdżający w stronę zachodzącego słońca.

Skojarzenia z melorecytacją Świetlickiego - "Dżez", "Łot hi is"

"Blueszcz" - sielanka, plaża, leżak, komary
"Szarość" - przypomina mi polski rock z lat 90-tych
"Przypływ" - też jak powyżej, z pogranicza punka z elementami absurdów i "róbta co chceta", ale zgranego.
"Kujawiak" - skromność w ilości instrumentów
"dj bakens" - lekka wariacja
"Pani łaskawa" - perkusja jak z lat 80-tych, a rytmika reagge
"Poeta głosi..." - trochę jazzowo
"Blacha" - elementy hip-hop/r'n'b, akurat kawałek b. zróżnicowany